19 maja 2014

Matthew


Ktoś wybrał sobie zdecydowanie zły moment na łomotanie do drzwi. Leniwie i z dużym ociąganiem podniósł się z łóżka. Z oknem czaiła się ciemność okraszona światłami tętniącego życiem miasta. Aż przeszedł go dreszcz, gdy pomyślał o mrozie panującym na zewnątrz.
- No przecież idę – mruknął po nosem, kiedy łomotanie nasiliło się. Przypuszczał, że do Grbić wpadł, by wypić z nim symboliczną lampkę szampana. W końcu pasowałoby jakoś uczcić wejście w nowy rok. Tylko nastrój, jaki go ogarną był mało imprezowy.
A poza tym Grbić był dobrze wychowany i nie waliłby tak w biedne drzwi. 
Od tego łomotania rozbolała go głowa, więc szybko przekręcił zamek. Nie zdążył nawet dotknąć klamki, kiedy drzwi otworzyły się na całą szerokość i tłum ludzi wrzasnął: „Niespodzianka!!!”.
Z tym tłumem to może jednak przesada. Były to zaledwie trzy osoby, które wpadły do mieszkania jak tajfun i jedna z nich od razu potknęła się o stojące z boku buty i wpadła na te dwie pozostałe.
- Dea, łazisz jak pokraka!
- Zamknij się Carson, sam łazisz jak po kilku głębszych!
- Przestańcie się na mnie pchać, nie mogę oddychać.
Cała trójka jakoś pozbierała się do pionu, zupełnie na zważając na fakt, że gospodarz mieszkania patrzy na nich z niedowierzaniem, szokiem i nadzieją, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi.
- Czołem Matt! Czemu masz minę jakbyś ducha zobaczył? To tylko my – Carson zaśmiał się dźwięcznie, a jedna z towarzyszących mu dziewcząt trąciła się go w ramię.
- I czemu się głupio pytasz? Ja na miejscu Matta też bym miała taką minę, jakbym zobaczyła twoją okropną gębę. To co Matt, znajdzie się dla nas jakiś kąt na kilka dni?
- Kilka dni?!
Matthew odzyskał zdolność mówienia, ale nadal nie mógł uwierzyć, że ta trójka zrobiła nalot na jego mieszkanie. Carson, dobry kumpel z reprezentacji, szczerzył się i świecił zębami. Za nim młodsza siostra Dea omiatała wzrokiem wszystko dookoła, a gałki oczne ruszały się jak szalone. Jej bliźniaczka, Lea, trzymała się odrobinę z tyłu i szybko odwróciła wzrok, kiedy Matthew na nią spojrzał.
- Mówiłam ci Carson, że to durny pomysł z takim niezapowiedzianym przyjazdem, ale ty oczywiście wiesz lepiej. Trudno Matt, jakoś będziesz musiał znieść nasze towarzystwo.
Dea, bez większych ceregieli przepchała się obok Matthew’a i poszła oglądać mieszkanie. Carson uścisnął mu rękę i ruszył śladem siostry. Matthew nadal lekko zdezorientowany całą sytuacją spojrzał na Leę, oczekując wyjaśnienia.
- Przepraszam za nich Matt. Mówiłam im, że trzeba najpierw do ciebie zadzwonić i zapytać czy możemy wpaść, a nie tak zwalać się bez zapowiedzi na głowę, ale wiesz jacy oni są. Carson uparł się, że zrobimy ci niespodziankę. Mam nadzieję, że nie będziemy dużym ciężarem. Zostaniemy tylko dwa dni. Oczywiście, jeśli się zgodzisz.
Lea, mówiąc to, nie patrzyła na Matt’a. Na policzkach miała śliczne rumieńce, trudno było stwierdzić, czy od mrozu, czy to obecność Amerykanina tak na nią działała. Matthew podszedł bliżej i delikatnie przytulił ją do siebie.
- Fajnie, cię znów widzieć Lea.
Z całego rodzeństwa to właśnie ona była osobą, do której Matthew pałał największą sympatią. Co prawda z Carsonem spędzał więcej czasu podczas zgrupowań reprezentacji, ale z jego młodszą siostrą miał lepszy kontakt.
Lea cechowała się większym rozsądkiem niż jej siostra bliźniaczka, która impulsywna i bezpośrednia często pakowała się w kłopoty. I choć z wyglądu wyglądały jak dwie krople wody, to w oczach Matthew’a Lea zawsze była tą ładniejszą. Jej oczy wyrażały szczerość i otwartość, a uśmiech nie jednego powaliłby na kolana.
- Też się cieszę Matt – powiedziała cicho i lekko odepchnęła go od siebie – To jak możemy zostać?
- Jasne – Matthew wskazał dłonią by weszła dalej. Jak się okazało Dea już zdążyła porozrzucać rzeczy z walizki po całym pomieszczeniu i zapoznaniu się z barkiem. Carson rozwalił się na kanapie i przerzucał kanały w telewizji, krzywiąc się co chwila.
- Rozgośćcie się – mruknął pod nosem Matthew, a Lea zachichotała cicho.
- Matt, gdzie masz kieliszki? I w ogóle za mało masz tych butelek, dobrze, że przywieźliśmy swoje, bo by zabrakło – Dea rzuciła się w kierunku torby brata i zaczęła wypakowywać cały alkoholowy arsenał jaki ze sobą przywieźli. Matthew patrzył na to coraz większymi oczami.
- Jak im się udało to przemycić na lotnisku? – zwrócił się Lei, która kręciła potępiająco głową, na zachowanie siostry.
- Kupili to na miejscu – wyjaśniła krótko i zdjęła kurtkę. Dopiero wtedy Matthew zauważył, że zrobiła się jakaś krąglejsza, a na jej twarzy pojawiły się oznaki zmęczenia.
- Matt, czy tu nie ma normalnych kanałów? Wszędzie trajkocą po rosyjsku.
- Bo to Rosja Carson. Napijesz się ciepłej herbaty? – zwrócił się do Lei, która ochoczo kiwnęła głową. Matthew zaprowadził ją do kuchni, na moment odcinając się od zgiełku jaki powodowali Carson i Dea.
- Musieliście zaplanować ten wyjazd już wczesniej. Przecież potrzebne były wizy i w ogóle.
- To prawda – przytaknęła Lea siadając na krześle – Carson wpadł na ten pomysł tuż po zakończeniu sezonu reprezentacyjnego. A Dea załatwiła wszystkie formalności. Wiesz współczuję tym urzędnikom, którzy musieli się z nią użerać – zachichotali oboje. Dea należała do osób, które uważają, że nie ma rzeczy niemożliwych, a w przypadku jakichkolwiek trudności, zagryzą byle tylko uzyskać swój cel.
- A Carson to nie powinien być w Polsce?
- Pewnie powinien, ja do jego kariery już dawno przestałam się wtrącać. Sam dobrze wiesz, że on nikogo w tej kwestii nie słucha.
- No tak – przytaknął Matthew stawiając przed Leą kubek z parującą herbatą – Nasza ulubiona malinowa. Nawet nie wiesz po ilu sklepach musiałem się nachodzić, żeby ją dostać.
Lea uśmiechnęła się jakoś tak smutno i tęsknie, ale Matthew nie zauważył tego zajęty grzebaniem w szafce.
- Chyba mam za mało jedzenia na nas czworo – stwierdził drapiąc się po głowie, ale Lea uspokajająco machnęła ręką.
- Nie martw się, Dea też o to zadbała, w końcu nie służy jej picie na pusty żołądek.
- Faktycznie – Matthew powrócił pamięcią do licznych imprez, na który Dea dawała popis swoich alkoholowych możliwości.
- Aż dziwne, że chciało wam się przyjeżdżać do tej zimnej Rosji, kiedy w Kalifornii trwa taka gorąca impreza – zauważył, wspominając jedynego Sylwestra, którego tam spędził i który obfitował w tyle atrakcji, że głowa bolała go jeszcze przez następne dwa dni.
- Dea uznała, że potrzebuje jakiś nowych doświadczeń, a Carson stwierdził, że jego kumpel nie powinien być w taki dzień sam w zupełnie obcym kraju.  I tu się z nim zgadzam, nie powinieneś być sam… To znaczy… Bardzo dobra ta herbata – Lea zarumieniła się i szybko upiła łyk herbaty. Matthew uśmiechnął się lekko. Chciał coś powiedzieć, ale do kuchni wpadła Dea.
- A tu się ukryłyście robaczki. Chodźcie, ja i Carson waśnie zaczynamy imprezę – machnęła na nich ręką, by poszli za nią. Lea uśmiechnęła się niepewnie.
- Chyba będziesz miał przez nas przekichane u sąsiadów.
- Trudno – Matthew wzruszył ramionami – Dla takiego towarzystwa warto – dodał uśmiechając się szeroko, czy spowodował ponowne zakłopotanie na twarzy Lei.  
W salonie Dea poustawiała już butelki na stoliku, a Carson zajmował się podłączeniem sprzętu grającego. Kiedy zobaczył Matthew’a uśmiechnął się konspiracyjnie.
- Ej, Matt – odezwał się głośnym szeptem – Nie dałoby się załatwić jakiś panienek – uniósł brwi z nadzieją, za co dostał od siostry po głowie.
- Ty zboczeńcu, ja ci dam panienki! – Dea postanowiła poznęcać się nad bratem, ale ten szybko jej umknął.
- Odwal się Dea, mężczyzna ma swoje potrzeby.
- Idź i załatwiaj swoje potrzeby gdzie indziej.
- Widzisz Matt, z tymi kobietami nie da się wytrzymać. Mówię ci nie daj się żadnej usidlić bo marnie skończysz.
Dea fuknęła coś pod nosem, a Carson wyszczerzył się do siostry. Lea tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Matthew pokręcił głową. Już zapomniał jak rodzeństwo lubi sobie docinać na każdym kroku.
- Siadajcie, a ty Carson zajmij się tym czym potrafisz najlepiej. Polej nam.
Carson prychnął pod nosem i wziął od siostry butelkę. Matthew i Lea usiedli przy stole, rzucając co chwila porozumiewawcze spojrzenia. Carson najpierw nalał szczodrze Dei, potem koledze z reprezentacji, a kiedy sięgał po kieliszek przeznaczony dla Lei, Dea trzepnęła go po dłoni.
- Oszalałeś? Przecież nasza mamuśka nie może pić.
Lea spłonęła rumieńcem jak piwonia i wyglądała jakby chciała umknąć z pokoju jak najszybciej. Matthew, lekko zdezorientowany tą informacją, popatrzył na Deę oczekując wyjaśnienia.
- Wybacz Lea, jakoś ciągle nie mogę się przyzwyczaić – mruknął Carson i napełnił swój kieliszek. Dea westchnęła przeciągle.
- Myślałam, że się pochwaliłaś – zwróciła się do siostry – Widzisz Matt, Lea jest w ciąży.
Lea spuściła głowę, a Matthew’a zamurowało. Spojrzał z ukosa na Leę, która wyglądała na zrezygnowaną i zmęczoną całą sytuacją.
- Eee… no tak… - wydusił tylko z siebie, a Dea prychnęła.
- Tylko tatuśka jakoś nie widać, a Lea nie chce powiedzieć, który to.
- Jakbym spotkał tego typa, to bym tak mu mordę obił, że do końca życia patrzyłby w lustro z bólem – mruknął złowieszczo Carson i pociągnął zdrowo ze swojego kieliszka.
- Ej, nie pij poza kolejką – ofuknęła go Dea. Lea wyglądała jakby ją zemdliło.
- Przepraszam na chwilę – szybko wstała i schowała się w kuchni. W głowie Matthew’a trwała gonitwa myśli.
- Matt, nie mniej takiej miny, to problem Lei, nie twój. Napijmy się za zdrowie jej i dziecka – Dea wzniosła kieliszek. Matthew upił trochę ze swojego i od razu się skrzywił. Carson wiercił się niecierpliwie na krześle.
- Może włączę muzykę? Dea, weź idź po Leę. I przestań trzepać ozorem o tej ciąży, Lea i tak musi się czuć fatalnie – zwrócił się do siostry, ale ta w geście zupełnej ignorancji, wzruszyła ramionami.
- Dorosła jest. Wiedziała w co się pakuje. Słuchajcie chłopaki, a może byśmy tak wybrali się do jakiegoś klubu? Rozerwałabym się trochę. Matt znajdzie się tu jakieś normalne miejsce?
Matthew pokiwał głową choć sam absolutnie nie miał ochoty na zabawę. Carson jednak szybko podłapał pomysł siostry.
- I to rozumiem! Dobra, to zbieramy się, po co marnować czas.
- Ty chyba żartujesz?! – Dea spojrzała na brata jakby na idiotę – Tak mam iść? Muszę się przebrać i umalować, dajcie mi…
- Ze dwie godziny – wszedł jej w słowo Carson i od razu oberwał po głowie. Matthew uśmiechnął się z wymuszeniem.
- To może ja zapytam czy Lea też ma ochotę iść – zaproponował i szybko ulotnił się z pokoju, gdzie Dea i Carson nadal sobie dogryzali.
Lea siedziała w kuchni, skulona i pociągająca nosem. Matthew chrząknął cicho, chcąc zaznaczyć swą obecność. Z jednej strony czuł współczucie wobec Lei. Znał sytuację samotnej matki, w jego rodzinie niestety taka sytuacja miała miejsce, więc wiedział, że nie należy to do łatwych wyzwań. Jednak z drugiej strony poczuł się, no tak, zdradzony. I oszukany.
- Dea wpadła na pomysł byśmy poszli do jakiegoś klubu. Idziesz czy wolisz zostać?
Podświadomie czuł, że nie powinien być wobec niej szorstki, ale kiedy wyobraził ją sobie z innym mężczyzną krew gotowała mu się ze złości. Lea spojrzała na niego krótko.
- Jeśli nie masz nic przeciwko to zostanę, nie najlepiej się czuję.
- Jasne – mruknął tylko i wyszedł. W salonie Dea nadal kłóciła się z Carsonem, który zdążył opróżnić pół butelki alkoholu i wyrywał się do zabawy. Dea była w trakcie wyliczania jego wad, kiedy spojrzała na minę Matthew’a.
- Ej, Matt, wyglądasz jakbyś coś zaległo ci w żołądku. Co jest grane?
- Nic – odpowiedział szybko. Za szybko by Dea dała się zwieść. Zeskanowała go spojrzeniem, co wykorzystał Carson, wlewając w siebie kolejne ilości alkoholu.
- Chyba nie zmartwiłeś się tą ciążą, co? To w końcu nie ty będziesz musiał bawić tego malucha.
Matthew przemilczał odpowiedź. Zmartwił się i to bardzo, ale nie mógł się do tego przyznać Dei.
- To idziemy do tego klubu?
- Dajcie mi piętnaście minut i możemy wychodzić.

Nie była to wymarzona impreza sylwestrowa. Klub był przepełniony, muzyka drażniąco dudniła w uszach. Carson i Dea od razu rzucili się w wir zabawy, ale Matthew nie potrafił wczuć się w ten imprezowy nastrój. Musiał wyjaśnić pewną sprawę, która nie dawała mu spokoju. Nie informując ani Carsona ani Dei wrócił do mieszkania. Do północy pozostało czterdzieści minut.
Dopiero kiedy cicho przekręcił zamek w drzwiach Matthew zorientował się, że Lea może już spać. Była zmęczona podróżą. No i była w ciąży. Trudno, nawet jeśli spała Matthew postanowił ją obudzić. Nie wytrzymałby do rana, chciał jak najszybciej uzyskać wyjaśnienia, które w jego mniemaniu jak najbardziej mu się należały.
Lea nie spała. Czuwała na jego łóżku przy zapalonej lampce nocnej. Splotła dłonie na kolanach i westchnęła smutno.
- Nawet gdyby Carson i Dea nie zorganizowali tego wyjazdu, to i tak bym tu przyjechała – odezwała się cicho. Spojrzała na Matthew’a i gestem dłoni zaprosiła by usiadł koło niej. Zawahał się chwilę, starając się trafnie odczytać emocje, jakie nim targały. Był na nią zły, ale chęć poznania prawdy była silniejsza. Przysiadł na skraju łóżka, zachowując bezpieczny dystans.
- Wiesz czemu chciałam tu przyjechać?
Domyślał się, ale nie zamierzał powiedzieć tego na głos. Lea uśmiechnęła się z wymuszeniem.
- Widzisz Matt, kiedyś w jednej z książek przeczytałam, że „W pewnym momencie życia wszyscy powinniśmy się szaleńczo mylić”. I tak jest z nami, Matt.
- Nie rozumiem – wrócił do mieszkania po to by dowiedzieć się jak doszło do tego, że parę miesięcy na świecie miało pojawić się dziecko Lei. I, co najważniejsze, kto jest jego ojcem. Jej filozoficzne rozważania tylko pogarszały stan jego i tak już napiętych do granic możliwości nerwów.
- Nikomu nie powiedziałam kto jest ojcem dziecka, nawet rodzicom. Wiesz czemu? – zirytowany pokręcił głową – Bo chciałam, żeby to on pierwszy się dowiedział. I właśnie się dowiaduje.
Matthew wciągnął głośno powietrze, a potem potrząsnął głową, jakby próbował się ocucić.
- Chcesz mi powiedzieć, że…
- Tak, Matt. Ale nie oczekuję tego, że zwiążesz się ze mną czy coś w tym stylu. Po prostu masz prawo wiedzieć.
- Lea, ja…
Hałas nie pozwolił mu dokończyć i było to o tyle zbawienne, bo zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Fakt, że to ON jest ojcem był dla niego jak fabuła fantastycznej książki – odległy i nierealny. A jednak prawdziwy.
Carson i Dea, podtrzymując się nawzajem, wtargnęli do sypialni, robiąc przy tym sporo zamieszania.
- Matt! Kochany, jak ja się o ciebie martwiłam – Dea dosłownie runęła na Matthew’a, który w porę usunął się jej z drogi, tak, że ostatecznie wylądowała na łóżku. Carson parsknął śmiechem, zataczają się przy tym lekko.
Lea kiwnęła na Matthew’a, by rozmowę dokończyli w jakimś spokojniejszym miejscu.
- Ej, a wy dokąd? Zaraz północ, musimy napić się szampana – Carson czknął i padł na łóżko obok siostry.
- Zaraz wrócimy – Lea uspokoiła brata, który jeszcze coś tam mamrotał pod nosem, a potem wzięła Matthew’a za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę wyjścia.
- Założę się, że nie wyobrażałeś sobie takiego zakończenia tego roku – powiedziała, kiedy już znaleźli się w kuchni. Przytaknął, bo nadal nie znajdywał słów, które były odpowiednie do sytuacji i w pełni oddawały by jego myśli. Lea uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Nie musisz nic mówić, wiem, że to dla ciebie szok. Nie mogę cię prosić byś udawał, że tej rozmowy nie było, bo nie chodzi tu tylko o nas, ale też o dziecko…
- Zostań tu ze mną.
Sam się zdziwił, że to powiedział, ale tak właśnie czuł. Chciał, żeby została z nim w Rosji. Chciał oswoić się z faktem przyszłego ojcostwa i tylko jej obecność mogła mu pomóc w pełni to odczuć. Dopiero w tamtym momencie odczuł jakim był idiotą i zadowalał się tylko nielicznymi spotkaniami w Stanach, kiedy tak naprawdę potrzebował jej stale. Przecież gdyby okazało się, że ojcem dziecka jest inny mężczyzna to nie zniósłby tego.
- Matt, o czym ty mówisz?
- Chcę, żebyś tu ze mną została. Chcę wziąć odpowiedzialność za ciebie i za to dziecko. Jeśli nie chcesz by urodziło się w Rosji, to w odpowiednim czasie wrócimy do Stanów, tylko proszę zostań…
- Już dobrze – Lea położyła dłoń na jego ustach, przerywając ten krótki monolog – Pozwól mi się zastanowić.
- No gołąbeczki, zaraz północ! – Carson zmaterializował się w kuchni i na widok wpatrujących się w siebie Matthew’a i Leę, pogroził im palcem – Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?
- Jest. Ale nie powiem ci bo zaraz wypaplasz Dei?
- Co mi wypapla? – w kuchni pojawiła się również Dea, z dość potarganą fryzurą, ziewając głośno. Lea uśmiechnęła się do Matthew’a porozumiewawczo. Będą musieli powiedzieć rodzinie prawdę, ale tym martwić się będą jutro. Carson dopadł butelkę z szampanem i po głośnym odliczaniu wybiła północ. A z nią nowy rok. Nowe kłopoty i niezapomniane chwile. Nowe wyzwania i porażki. I co najważniejsze nowa przyszłość.  

*** 
Takie tam, właściwie nic specjalnego.  
Gościnnie wystąpił Carson więc mam nadzieję, że dało się to jakoś przełknąć. 
Za miesiąc Mariusz (chyba).
Pozdrowienia ze słonecznej stolicy. 

19 marca 2014

Hendrik


Hendrik! Wujku Hendrik!
Ależ ta mała ma dźwięczny głos. Jak sobie pomyślisz, że będziesz musiał słuchać go przez najbliższe sześć miesięcy to masz ochotę coś kopnąć. Powstrzymaj się. Wyżyjesz się na treningu. To bezpieczniejsze i mniej bolesne.
- Co się stało?
- Wujku Hendrik, nie będę tego jadła!
Mała z niej despotka. Ma charakter po matce. Też wydaje jej się, że mężczyźni są tylko od tego by nimi rządzić. Oduczysz ją tego. Chyba, że wcześniej to ona cię wykończy.
- Jedz i nie marudź.
Hendrik, cóż za metody wychowawcze. Tylko pozazdrościć talentu pedagogicznego. I ty się dziwisz, że miska z zupą ląduje na podłodze, a mała ma tak zaciętą minę, że powinieneś w jednej sekundzie uciekać gdzie pieprz rośnie?
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo nie chcę tego jeść.
- Jesteś niegrzeczna.
- A mamusia mówi, że kochana.
Daj sobie spokój Hendrik, z tym dzieckiem nie wygrasz. Po co tak szargać nerwy. Spasuj, bo osiwiejesz jeszcze przed trzydziestką. To geny twojej siostry.
- Posprzątaj to, bo zaraz wychodzimy.
- A gdzie idziemy?
- Najpierw to posprzątaj.
- Nie, dopóki mi nie powiesz gdzie idziemy.
Ten wyraz zacięcia na twarzy. Ta dominująca postawa. Hendrik czy to możliwe, żeby rządziła tobą siedmiolatka?
- Posprzątaj to, bo zaraz muszę iść na trening. A ty idziesz ze mną.
Mała nie wykazuje żadnego zainteresowania bałaganem, który zrobiła i chyba Hendrik będziesz musiał sam złapać za szmatę i szorować podłogę, jeśli nie chcesz by w mieszkaniu zalęgły się jakieś niemiłe stworki. Już ten jeden kłapiący słodkim dziobem powinien ci wystarczyć.
- Wujku, a tam będą jacyś przystojniacy?
Rozdziawiasz buzię, zastygasz w bezruchu i analizujesz całe swoje życie w poszukiwaniu tak ciężkich przewinień, za które musisz teraz pokutować w postaci opieki nad tą małą chodzącą niespodzianką.
- O co ty mnie pytasz?
- O przystojnych chłopaków. Będą tam jacyś? Bo jak nie to nie idę.
I czemu się tak na nią gapisz Hendrik? Dziewczynki w każdym wieku przejawiają zainteresowanie płcią przeciwną. Nie pamiętasz swojej siostry, która już w przedszkolu miała na sumieniu kilka złamanych chłopięcych serc? Nie ma się co tak dziwić, to przecież te same geny. Lepiej pomyśl, jak przekonać tą małą wrednotkę by łaskawie poszła z tobą i nie narobiła ci wstydu przed kolegami.
- Idź umyj zęby, bo zaraz wychodzimy!
Hendrik ty naprawdę masz nadzieję na to, że ta mała cię posłucha? Ty naiwniaku. Lepiej pozbieraj potłuczone naczynie z podłogi, zanim ktoś zrobi sobie krzywdę. I wybuchnie taka histeria, że albo ogłuchniesz albo do reszty oszalejesz.
- Będą czy nie?!
Cóż Hendrik, musisz ruszyć głową, bo twoja znajomość męskiej urody równa się zeru. Gustu swojej małej siostrzenicy też nie znasz, ale może chociaż chłopaki trochę spacyfikują ją swoim wzrostem. W każdym razie warto spróbować.
- Tak będą – Przyznaj, że sądziłeś, że twoja kapitulacja sprawi, że uzyskasz choć trochę spokoju. Życie jednak potrafi być wredne. Tak, jak ta mała istotka.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?! Muszę się przebrać, od nowa uczesać! Zobacz jak ja wyglądam? Wujku ja nie mogę tak iść!
I co z tego Hendrik, że masz siostrę, w podstawówce miałeś mnóstwo koleżanek, a teraz znasz wiele partnerek swoich kolegów. To i tak nie pomoże ci zrozumieć kobiet. Ani siedmioletnich rozpieszczonych dziewczynek.
Zrezygnowany i kompletnie wyprany z energii każesz jej iść się szykować, co powoduje wybuch płaczu bez łez, jazgotliwego złorzeczenia, które karykaturalnie brzmi w ustach małej dziewczynki i drapaniem po twarzy krótkimi paznokciami w kolorze dojrzałej śliwki. Swoją drogą, kto daje przyzwolenie niespełna siedmioletniej dziewczynce na tak wyrazistą barwę paznokci? Tylko twoja siostra.
Hendrik, idź szukaj aktu urodzenia. Może jakimś cudem okaże się, że nie jesteś spokrewniony z tą szaloną kobietą i jej niestabilną emocjonalnie córką.
Na to chyba są małe szanse. Lepiej weź się w garść i zrób coś z tą rozwrzeszczaną i rozpieszczoną dziewuchą.
- Masz dziesięć minut! – przekrzykujesz jej wrzaski, ale Hendrik, ty chyba sam nie wierzyłeś w to, że twoje nawoływania odniosą jakiś pozytywny skutek. Małe usta nadymają się, z oczu strzelają iskry. Hendrik uciekaj póki czas!
Ale ku ogólnemu zaskoczeniu dzieje się cud. Mała krzykaczka wychodzi z kuchni i doskonale słychać jak w łazience szoruje zęby. Jeden zero dla ciebie Hendrik. Oby tylko twoja radość nie była przedwczesna. Nie wiesz co kryje się pod tą słodką czuprynką ze złocistych włosów. Bo Hendrik przecież ty w ogóle nie znasz się na kobietach.

Nie, Hendrik, nie kryj się ze swoją ulgą. Masz do niej prawo, bo te kilkadziesiąt minut, które spędziliście razem w samochodzie, sprawiło, że mogłeś trochę odsapnąć. Aż dziwne, że nie musiałeś słuchać narzekań, wrzasków, czy oznak niezadowolenia. Cieszysz się Hendrik? Ciesz się. Oby tylko ta twoja radość nie była przedwczesna.
Nawet kiedy idzie obok ciebie i przepuszczasz ją w drzwiach na halę zachowuje się przyzwoicie. Mówisz Hendrik, że jak mała dama? Może i tak. Tylko ten kolor paznokci kłóci się z wściekle czerwoną sukienką. Ale kto zrozumie panującą mogę? Twoja siostra nieraz nosiła ubrania, które na twój gust w żadną metę nie pasowały do siebie.
- Poczekaj tu na mnie, muszę się przebrać – Hendrik, czy to dobry pomysł by zostawiać ją samą na korytarzu. Tak, wiem, że nie zabierzesz jej ze sobą do szatni pełnej roznegliżowanych facetów, ale może warto byłby załatwić jej na ten czas chociaż prowizoryczną opiekunkę? Zresztą rób jak chcesz. To w końcu ty odpowiadasz za tę małą diablicę.
Jednak zostawiasz ją samą z zamiarem przebrania się w dres z prędkością światła. Powodzenia Hendrik. Nie zapominaj, że kobiety są przebiegłe. W każdym wieku.
Wcale mnie nie dziwi, że się dziwisz po opuszczeniu szatni. Nic a nic. Hendrik, rusz głową. Ta mała przyszła tu w poszukiwaniu przystojnych facetów. Twoje towarzystwo nie było jej do niczego potrzebne.
Weź się w garść i przestań panikować. Daleko nie uciekła. Poza tym przez chwilę nawet się ucieszyłeś, że jej nie ma, co? No Hendrik przyznaj się, że masz jej dosyć. Ludzka rzecz. Ona ciebie też już pewnie miała dosyć.
   Zaangażowanie kolegów w poszukiwania to dobry pomysł. Może uroda któregoś przypadnie małej do gustu i będziesz miał przez chwilę spokój. A ten straceniec będzie musiał użerać się z niewybrednym charakterem twojej siostrzenicy. To nie jest śmieszne Hendrik. Temu komuś trzeba już z góry współczuć.
Zgarniasz wszystkich chłopków z szatni i tych, których łapiesz na korytarzu. Twój opis zaginionej siostrzenicy ogranicza się do trzech słów: Mała wredna dziewczynka. Świetnie. W końcu więcej nie potrzeba. To cała kwintesencja. I nie dziw się Hendrik, że niektórzy z twoich kolegów chichrają się pod nosem. Ten dzisiejszy dzień to istny kabaret. A nie zapominaj, że do jego końca jeszcze daleka droga.
Machasz ręką, by chłopaki w końcu ruszyli tyłki, kiedy w szatni rozlega się potężny pisk i po chwili wylatuje z niej, jak wystrzelona z procy, twoja kochana siostrzenica. Oczy jej błyszczą, a na policzkach ma takie rumieńce jakby miała ze czterdzieści stopni gorączki.
- Wujku Hendrik, tam jest chyba goły pan!
Ryk śmiechu jaki roznosi się po korytarzu jest tak ogłuszający, że mała z wyrzutem patrzy na jego autorów i zatyka uszy. A ty Hendrik biedaku stoisz jak osłupiały i słowa nie możesz wydusić.
- Wujku! Niech oni się zamkną!
Rozkaz małej zostaje spełniony w ciągu mikrosekundy. Usta twoich kolegów zamykają się, ale w głowie dalej ci szumi. No Hendrik, weź coś powiedz.
- Jak to goły? Ty go widziałaś?
- No prawie – powolna odpowiedź małej doprowadza cię do granic szaleństwa.
- Jak to prawie?!!!
Twoje wrzaski Hendrik nie są dla nikogo przyjemne, ale mają jeden plus. Wybawiają z szatni tego nagiego pana, którego prawie widziała twoja siostrzenica.
Pieter, bo to on jest owym nagim panem, owinięty jest jedynie białym ręcznikiem wokół bioder i marszczy czoło, bo to co przed sobą widzi jest co najmniej dziwne. Tylko nie wybuchnij Hendrik, tu jeszcze wiele ciekawych rzeczy może się wydarzyć.
- To on…! – mała bezczelnie wskazuje palcem na nieświadomego Pietera i momentalnie zapowietrza się na widok męskiej muskulatury. Hendrik, twoja nerwowa próba zasłonięcia jej oczu i tak na niewiele się zda. W końcu już zobaczyła wszystko to co miała zobaczyć.
- Możecie mi powiedzieć o co tu chodzi – Pieter patrzy na ciebie, a potem na pozostałych kolegów. Na końcu jego wzrok spoczywa na małej, której niezdarnie zasłaniasz oczy – I kto to jest?
- To siostrzenica Hendrika – odpowiada Ruben i prawie dusi się ze śmiechu.
- I tak się składa, że chyba podejrzała co nie co, kiedy brałeś prysznic – dodaje Thomas i znów rozlega się ten ogłuszający ryk – A tak w ogóle to czemu brałeś prysznic przed treningiem?
Pieter ignoruje pytanie Tomasa, a na jego twarzy pojawia się niewielki rumieniec, ale to tylko stan przejściowy. On też wybucha śmiechem.
- Na przyszłość Hendrik musisz bardziej pilnować tej małej damy – mówi jak gdyby nigdy nic i wraca do szatni. Chłopaki też kierują się już na halę bądź śladem Pietera, widząc, że przedstawienie skończone. Tylko ty Hendrik wyglądasz jakby zaraz miała ci pójść para z uszu.
- Na halę! Już!
Ta mała niewinna istotka drepcze koło ciebie z pochyloną głową, ale Hendrik, nie oszukujmy się, coś tam pod tą czupryną musi się dziać. Nie ulega wątpliwości, że jakieś procesy tam zachodzą. Obecnie twoją największą bolączką jest to, by ukochana siostrzenica nie wpadła na pomysł, który przysporzy cię jeszcze więcej wstydu. I siwych włosów na głowie.

Trening toczy się swoim normalnym, monotonnym rytmem, ale pamiętaj Hendrik, by nie dać się zwieść pozorom. To, że twoja siostrzenica siedzi tyle czasu grzecznie i bez żadnych wybryków, oznacza kumulowanie sił na coś ekstra. Chyba powinieneś przygotować się na najgorsze. Albo na coś, co sprawi, że chłopaki przez najbliższy miesiąc będą darli z ciebie łacha.
Na koniec zwyczajowo każdy odbija piłkę już we własnym zakresie bądź wykonuje inne ćwiczenia. Albo w przypadku Rubena obija się i daje się innym we znaki. Hendrik, to że masz ochotę poćwiczyć z Eemim ataki zza trzeciego metra zupełnie nie interesuje tej małej wiedźmy, która już podąża w twoim kierunku.
- Wujku Hendrik – jej konspiratorski szept zmusza cię do wyrównania poziomów i pochylenia się by słowa docierały wprost do twojego ucha – Mogę pograć z tym panem? – zuchwale wskazuje na Pietera, który niczego nieświadom śmieje się z żartów Tomasa. Szczęściarz. A ty Hendrik nie rób takiej zdziwionej miny. Po prostu umknęło ci to, że mała przez cały trening wpatrywała się w Pietera jak zahipnotyzowana. Chyba tego szczęściarza trzeba jednak wycofać. Pieter ma przechlapane.
- W co ty chcesz z nim pograć?
- No w siatkówkę.
- Ale przecież ty nie umiesz…
Oszczędź sobie płuc Hendrik. Twoja ukochana siostrzenica już zmierza w kierunku Pietera z dumnie podniesionym czołem i pewnym krokiem. Ten dzieciak niczego się nie boi i ma gdzieś twoje zdanie. Taka niestety jest prawda. Możesz tylko patrzeć jak z pełnym zamachem strzela Pietera w odcinek lędźwiowy, a ten z głośnym okrzykiem odskakuje parę metrów. Tak Hendrik, to jest dobry moment, żeby zapaść się pod ziemię.
Ale ty Hendrik podchodzisz bliżej i doskonale słyszysz jak twoja ukochana siostrzenica pyta zdezorientowanego Pietera czy może mu powystawiać piłkę. Nawet chłopaki milkną i przysłuchują się z zainteresowaniem.
- A potrafisz?
Mała prostuje się dumnie, by w pełni ukazać swoją postawę. Jak na siedmiolatkę jest już dość duża, ale ty Hendrik nadal masz wątpliwości. Możesz dać sobie rękę uciąć, że nigdy nie trzymała piłki, a teraz robi to wszystko by cię skompromitować.
- Pewnie, że umiem.
Pieter zerka na ciebie szukając wsparcia, ale co ty mu możesz Hendrik powiedzieć. Jak się mała na coś uprze to nie ma zmiłuj.
Nieznacznie kiwasz głową, choć to z pewnością durnowaty pomysł.
- No dobra – Pieter z niewyraźną miną zgadza się, ale widać, że ma mnóstwo wątpliwości – A jak ty masz na imię?
- Lucrecia-Shanice – odpowiedziała i wyciągnęła ręce w stronę Matthijsa, by podał jej piłkę. Odetchnij głęboko Hendrik, zaczyna się prawdziwe widowisko. 
Chłopaki rozsiadają się wygodnie, tylko ty Hendrik stoisz jak słup soli i patrzysz jak mała odbija piłkę od podłogi, przykłada do ucha, zupełnie jakby to była musza w krótej usłyszy szum morza. Pieter też jest zdziwiony, ale dzielnie trwa na swojej pozycji.
- Dobra, jesteś środkowym to wystawię ci na środek.
Głuchy szept rozszedł się po hali, ale było to do przewidzenia. Siedmiolatka bawi się w rozgrywającego. Hendrik zapomnij na chwilę, że to twoja rodzina. Będzie ci łatwiej znieść wstyd.
Pieter ustawia się i porzuca piłkę. Lucrecia-Shanice zgrabnie wystawia ręce i piłka dosłownie muska jej palce. To pierwsze odbicie jest trochę koślawe, ale na tyle wysokie, że Pieter może przebić ją na druga stronę.
- Nieźle – Chłopaki też kiwają z uznaniem głową. Tylko ty Hendrik oczom nie wierzysz. Ta mała nie miała prawa tego zrobić. Nie tak dobrze. Twoja siostra z pewnością nie daje jej piłki i nie każe ćwiczyć odbić. Więc skąd ona to potrafi?!
- Jeszcze raz -  twoja siostrzenica poprawia sukienkę, która ani odrobinę nie przeszkadza jej w grze, a nawet dodaje pewnego uroku. Pieter, tym razem z uśmiechem, podaje jej piłkę,. A ona ponownie posyła ją na odpowiednią wysokość, choć znów trochę koślawo. I tym razem Pieter przebija piłkę na druga stronę.
Eemi zaczyna klaskać, po chwili dołącza do niego Matthijs, a potem to już cała hala grzmi gromkimi brawami. Hendrik, twoje niemrawe oklaski giną pośród rumoru, ale cały czas jesteś w szoku. Siostrzenica nie narobiła ci wstydu; wręcz przeciwnie, chłopaki poklepują cię po plecach i gratulują. Sam nie spodziewałeś się, że w tym małym wrednym ciele kryje się taki talent. Skąd mogłeś wiedzieć, siostra pewnie też o tym nie wie. Więc skąd ta mała zna się na siatkówce?
 Lucrecia-Shanice przybija piątkę z Pieterem i biegnie do ciebie. No przytul ją Hendrik, nie wstydź się uczuć. Ona zasługuje na twoje uznanie. Mimo początkowych trudności.
- Nie wiedziałem, że trenujesz siatkówkę.
Mała wzdycha i pierwszy raz dostrzegasz w niej człowieka, a nie chodzącą diablicę.
- Widzisz wujku, mama o tym nie wie. To dlatego chciałam być u ciebie, a nie u babci przez ten czas jak nie będzie mamy. Bo ja chcę grać tak jak ty wujku. Bo ty jesteś najlepszy.
Płacz Hendrik. Łzy nie są powodem do zażenowania. Ta mała właśnie powiedziała ci prosto z serca, że cię podziwia i chce być taka jak ty. Najczystsze piękno. I co z tego, że ma trudny charakter? Jesteś jej idolem.
Chłopaki znów biją brawo i robi się tak pięknie i słodko. Ale mała nie stępiła swojego pazura. I z tym Hendrik musisz się pogodzić.
- A wujku, mogę się umówić z tym panem. On jest taki przystojny…
Pieter rumieni się jak mała dziewczynka, a głupie chichoty nie mają końca. Śmiej się, Hendrik, na zdrowie. Czeka cię sześć miesięcy pełnych wrażeń. Może na wychowaniu dzieci się nie znasz, ale znasz się na siatkówce. I doskonale wiesz, że to ona wyprowadzi twoją siostrzenicę na ludzi.

***
Obiecany Heniek. Pewnie nie tego się spodziewałaś. Miłego czytania na informatyce.
A za miesiąc może ten co jest za piękny na ten świat... Zobaczymy:)

19 lutego 2014

Damian



Damian leżał na łóżku i odbijał piłkę, która po zderzeniu z białym sufitem, jakby przyciągana magnezem wracała w jego palce. Trener kazał mu ćwiczyć odbicie palcami. Damian początkowo uznał to za głupi pomysł, ale słowa trenera były święte i trzeba było się do nich stosować.
Znudzony trochę tym monotonnym zajęciem złapał piłkę w momencie kiedy drzwi do pokoju otworzyły się i weszła jego matka.
- Mamo – zajęczał z grymasem ma twarzy – Mogłabyś choć raz zapukać?
- Wybacz skarbie.
- I nie nazywaj mnie skarbem, to obciach – oburzył się, na co mama uśmiechnęła się pod nosem.
- Dzwoni Gosia – oznajmiła, na co Damian pędem zerwał się z łóżka i pognał na korytarz, gdzie jego ojciec zamontował telefon. Było to złe miejsce na tego typu urządzenie, bo nie zapewniało żadnej prywatności, a Damian ostatnimi czasy potrzebował jej coraz więcej. W związku z tym sztorcował rodziców by sprawili mu telefon komórkowy, ale oboje zgodnie uznali, że jak zasłuży, to sprawią mu taki prezent na gwiazdkę. A był dopiero sierpień.
Damian złapał za słuchawkę i przycisnął do ucha. Nie zdążył nic powiedzieć, kiedy usłyszał melodyjny głos koleżanki.
- „A może byś tak Damian wpadł popedałować?”
- Gośka!
Małgosia rozchichotała się po drugiej stronie, a Damianowi aż czoło zmarszczyło się ze złości. Mała Jankowska od kiedy tylko usłyszała w radio przebój Lecha Janerki, przy każdej okazji katowała nim Damiana. A on zirytowany czasem odpowiadał jej zbyt ostro i przez kilka dni nie odzywała się do niego. Później wszystko wracało do normy.
- To wpadniesz, czy nie?
Gosia opanowała już chichot, a Damian trochę się rozchmurzył. Jazda na rowerze była o wiele ciekawsza niż popołudnie spędzone z rodzicami.
- Zaraz będę – odłożył słuchawkę i złapał za czapkę – Mamo idę na rower! – oznajmił i wciągnął z buty.
- Z Gosią? – zainteresowała się jego rodzicielka.
- Tak. A co? – burknął, bo nigdy nie lubił tych matczyny pytań. Zawsze miał wrażenie, że kryje się za nimi jakiś podtekst, ale nigdy nie wiedział jaki.
- Nic, nic skarbie. Baw się dobrze.
- Miałaś nie nazywać mnie skarbem – mruknął, ale jego mama już tego nie usłyszała, bo w kuchni głośno grało radio, a w garnkach bulgotała kolacja.
Damian wybiegł na podwórko i okazało się, że Gosia już na niego czeka. Stała oparta o swój biały rower i postukiwała nogą o asfalt.
- Grzebiesz się dłużej od Anki – już na wstępie spiorunowała go wzrokiem, na co Damian skrzywił się, ale i zachwycił, bo Gosia wyglądała dziś szczególnie ładnie.
- Muszę iść po rower – oznajmił, a ona popędziła go z dość niecierpliwym wyrazem twarzy.
Damian wrócił do budynku. Rower trzymał w piwnicy i okazało się, że zapomniał wziąć do niej kluczy. Musiał wrócić do mieszkania, zignorować pytające spojrzenie matki i pędem wyprowadzić swój pojazd.
Ale Gosi już nie było.
Damian zdezorientowany rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegł dziewczyny. Przez chwilę stał kompletnie zdumiony całą sytuacją, bo przecież nie było go raptem kilka minut. Ale zaraz doszedł do wniosku, że koleżanka zniecierpliwiła się i sama ruszyła, wiedząc, że zaraz ją dogoni.
Szybko wskoczył na rower i ruszył ich ulubiona trasą. Po przejechaniu kilku kilometrów zaczął się lekko niepokoić. Gosi nigdzie nie było.
Dojechał aż nad staw, gdzie zwykle robili sobie krótki odpoczynek, ale tutaj też jej nie zastał. Niepokój ogarnął go całego. Nie wiedział co ma zrobić. Jechać dalej? Szukać jej? Wrócić?
Jakoś nie mógł uwierzyć, żeby Gosia zrobiła mu taki kawał. To do niej nie pasował. Ale też nie chciał pogodzić się z myślą, że coś mogło się stać. Może dziewczyna wróciła do domu? Musi wrócić i się o tym przekonać.
Kiedy już podjął decyzję zrobiło mu się jakoś lżej na sercu. Kiedy pedałował w kierunku swojego osiedla był niema przekonany, że zobaczy Gośkę z tym jej ironicznym wyrazem twarzy i oznaką wiecznego zniecierpliwienia.
Zostawił rower pod blokiem i wbiegł do mieszkania. Jego mama siedziała z książką w salonie.
- Damian, to ty? Stało się coś? – kiedy zobaczyła wyraz twarzy syna szybko domyśliła się, że coś musiało się stać.
- Była tu Gosia? Albo może dzwoniła?
- Gosia? Myślałam, że jest z tobą.
- No właśnie nie. Nie wiem gdzie jest.
Damian opadła na fotel kompletnie wyczerpany i wystraszony. Jego mama szybko jednak zmusiła syna do opowiedzenia wszystkiego, a potem wykonała telefon do rodziców Gosi. Dziewczyny nie było w domu.
Zaczęła się prawdziwa nerwówka, strach przeplatał się z nadzieją, wszystko stanęło na głowie. Nikt dziewczyny nie widział, nikt nie miał pojęcia co się z nią stało. Ostatnią osobą, która miała z nią kontakt był Damian, ale on pojęcia nie miał co się stało z jego koleżanką. Zaczęły go trapić wyrzuty sumienia, że gdyby od razu wziął klucz, a nie musiał wracać po niego do mieszkania, to może nic złego by się nie wydarzyło. Ogłoszono poszukiwania Gosi, rozesłano jej zdjęcie do telewizji, razem z policją współpracowała duża grupa ludzi z miasta. Jednak po dziewczynie ślad zaginął. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.
Rodzice Damiana widząc jak zły wpływ ma na syna to wydarzenie, sprzedali mieszkanie i wyjechali do innego miasta. Chcieli tam zacząć życie od nowa. Ale Damian nie zapomniał o swojej przyjaciółce. I przez wszystkie następne lata hodował w sobie nadzieję, że Gosia kiedyś do niego zadzwoni i zanuci mu do słuchawki:
A może byś tak Damian wpadł popedałować?

- Damian? Damian! Mówię do ciebie!
Damian ocknął się z zadumy. Jego kolega Michał, stał tuż nad nim i wrzeszczał mu do ucha.
- Mały, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jakbyś myślami był na innej planecie.
- Wydawało mi się… Nieważne. Co mówiłeś?
Michał tylko pokręcił głową. Damian zachowywał się tak od dłuższego czasu. Ciągle chodził zamyślony i czasami zupełnie nie kontaktował.
- Mi możesz powiedzieć co cię tak gnębi.
Michał już nie raz próbował wyciągnąć z kolegi powód jego dziwnego zachowania, ale za każdym razem Damian nabierał wody w usta. Teraz tez przemilczał to pytanie.
- Jak chcesz. Ale chodź już. Monika ciągle do mnie wydzwania i pyta ile jeszcze czasu zajmą nam te zakupy. A przecież prezent dla Łaski jest wybrać trudniej niż dla mojej matki. Damian czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Damian nie odpowiedział. Wpatrywał się w miejsce gdzie nieznajoma kobieta przeglądała koszulki na wieszakach. Jak zahipnotyzowany skanował wzrokiem całą jej postać. Nie mógł mieć pewności… Ale intuicja pchała go w jej stronę…
- Damian?
Michał ze zdumieniem patrzył jak jego kolega powoli zmierza w kierunku kobiety. Jak na jego twarzy maluje się niedowierzanie.
Ale Damian zachłysnął się pewnością, że to ona i już nic nie było w stanie go powstrzymać.
- Gosia? To ty?
Kobieta podskoczyła przestraszona. Jej twarz nie miała już oznak tej buty i wiecznego zniecierpliwienia, które Damian zapamiętał. Teraz gościła tam pokora, znajomość trudów życia, a w oczach pewien rodzaj odrobiny szczęścia.
- Musiał mnie pan z kimś pomylić – odpowiedziała kobieta. Szybko upchnęła oglądaną bluzkę na miejsce i odsunęła się od Damiana, jakby przestraszona jego nagłym pojawieniem się. Ale on nie zamierzał tak łatwo zrezygnować.
- Gośka, wiem że to ty. Zaczekaj!
Kiedy kobieta wybiegła ze sklepu, Damian rzucił się w pogoń za nią, ale zatrzymał go Michał, który rozumiał z tej sytuacji tyle co nic.
- Damian, na miłość Boską, co ty wyprawiasz?!
- To Gosia, muszę ją dogonić! To moja Gosia!
- Kto?
Ale Michał nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie, bo Damian zaczął się z nim szarpać. Zaczęli zwracać na siebie uwagę, więc Michał wyprowadził kolegę na zewnątrz i tam doprowadził go do porządku.
- Co ty odwalasz?! – naskoczył na Damiana, ale ten zupełnie nie przejął się gniewem kolegi.
- To była Gośka. Czemu nie pozwoliłeś mi za nią iść?
- A ty czasem nie zapomniałeś, że w domu czeka na ciebie żona? Człowieku opamiętaj się.
- Ty nic nie rozumiesz – jęknął Damian. Miał całkowitą pewność, że to była ona. Po tylu latach udało mu się ją odnaleźć. Tylko dlaczego przed nim uciekła? Może go nie poznała? Może powinien zagadać do niej jakoś tak delikatniej i bardziej neutralnie? Ale jak miał to zrobić, skoro na jej widok o mało co nie oszalał ze szczęścia?
- Lepiej już wracajmy. Prezent dla Łaski kupię sam – zadecydował Michał, a Damianowi było już wszystko jedno.

- Kochanie, twój telefon dzwoni.
Damian niechętnie zwlókł się z kanapy. Od czasu tamtego zajścia w sklepie jakoś stracił ochotę do wszystkiego. Znalazł telefon w kieszeni bluzy. Trochę się zdziwił, kiedy na wyświetlaczu nie ukazał się numer telefonu, ale mimo to postanowił odebrać.
- Tak, słucham?
- A może byś tak Damian wpadł popedałować?
Kiedy to usłyszał serce mu stanęło. To była ona. To na pewno była ona.
- Gosia? To naprawdę ty?
- Tak Damian. Przepraszam, że w tym sklepie uciekłam, ale nie spodziewałam się, że cię spotkam. Trochę się przestraszyłam. Przepraszam.
- Matko kochana, Gośka! Gdzie ty byłaś przez te wszystkie lata? Co się wtedy stało?
Przez chwile w słuchawce dominowała cisza. Damian zaczął tracić nadzieję, że dowie się czegokolwiek, kiedy Gosia się odezwała.
- Ja już nie jestem tym kim byłam kiedyś Damian. Moi rodzice nie wiedzą, że żyję i chciałabym, żeby tak pozostało. Lepiej będzie jeśli uznają mnie za zmarłą. Ty też tak zrób Damian. Masz już swoje ułożone życie. Nie chce ci tego psuć. Byłeś najlepszym kumplem jakiego miałam i strasznie żałuję, że to wszystko tak się potoczyło. Ale widocznie tak miało być. Jutro już mnie tu nie będzie. Żegnaj Damian.
- Ale Gosia, zaczekaj…
Jej głos zanikł. Damian mówił już tylko go telefonu. On go nie słyszała.
- Coś się stało?
Popatrzył na żonę. Przez krótką chwilę bił się z myślami, aż w końcu podjął decyzję.
- Nic takiego. Michał dzwonił, że dalej ma problem z kupieniem prezentu drugiemu Michałowi.
- To może niech się poradzi Moniki. Kobiety chyba lepiej sobie radzą z tymi sprawami.
- Pewnie tak – zgodził się i przytulił żonę. Przez krótką chwilę miał nadzieję na to, że Gosia ponownie zagości w jego życiu. Ale ta nadzieja prysła. On też już nie był tym samym człowiekiem co kiedyś. Zatrzymał ją w swojej pamięci, ale jako osobę, która już odeszła nie ma szansy na powrót. Pozostawił tylko te dobre wspomnienia, bo takich miał najwięcej. A kiedy później urodziła mu się córeczka przekonał żonę by nadać jej imię Małgosia. I często razem z nią słuchał Lecha Janerki.  
A może byś tak Damian wpadł popedałować? 

***
Wiem, że miał być Heniek, ale się z nim nie wyrobiłam. Jest za to Damian i to Damian, który właściwie pojawił się niespodziewanie i początkowo miał być zupełnie inny. Ale jest jak jest.
Do napisania za miesiąc.


19 stycznia 2014

Grzegorz

- Odpocznijmy od siebie, dajmy sobie trochę czasu.
Nareszcie to z siebie wyrzuciłeś. Nie patrzysz na nią. Nie chcesz widzieć jej zbolałej miny. Lub co gorsza łez. Nigdy nie lubiłeś kiedy płakała. Dlatego stoisz odwrócony do niej plecami by oszczędzić sobie tych nieprzyjemnych widoków.
- Odpocznijmy. Oczywiście, musimy od siebie odpocząć.
Kiedy się odwracasz jej już nie ma. Sprawa się rozwiązała. Masz to czego chcesz. Jesteś wolny, a jednocześnie ona nadal jest kimś bliskim. Bo przecież nie rozstaliście się. Tylko dajecie sobie trochę czasu. 
A ta ironia w jej głosie… Nie, ona nie mogła być znacząca. Oboje potrzebujecie siebie nawzajem, tylko że ty potrzebujesz jeszcze trochę luzu. Przecież to normalne, musisz się wyszaleć, żeby potem nie żałować, że coś cię ominęło. A ona będzie gdzieś w pobliżu. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas wszystko wróci do normy.
Tak, rozegrałeś to po mistrzowsku.
Następnego dnia przekonałeś się, że ta ironia w jej głosie miała jednak znaczenie.
Nie odbierała od ciebie telefonów. Irytowało cię to, ale tłumaczyłeś sobie, że mogła się odrobinę obrazić. Zapewne szybko jej przejdzie. Ona nie potrafi się na ciebie gniewać.
Wieczorem nadeszła wiadomość, że wyjechała. Jakoś to przełknąłeś. Miała takie prawo. Ile to razy wyjeżdżała do rodziców na weekend czy do babci na wieś. Tak, za parę dni wróci, pójdziecie na piwo, pogadacie.
Parę dni zaczęło się przeciągać w tydzień, potem kolejny i następny…
Koledzy początkowo śmiali się, że zachowujesz się jak bomba z opóźnionym zapłonem. Wszystko cię drażniło. Nie było dnia, żebyś na kogoś nie nawrzeszczał. Szlajałeś się po barach i klubach, szukając tam odrobiny relaksu, ale nawet roznegliżowane i ponętne dziewczyny działały ci na nerwy. Tego właśnie chciałeś. Mogłeś mieć każdą z nich. Mogłeś mieć je wszystkie naraz.
Nie chciałeś żadnej.
Ta, której potrzebowałeś była w innym mieście, z innymi ludźmi. Dała ci wolność. Nie dzwoniła, nie kontrolowała. Odsunęła się w cień, byś mógł bez żadnych ograniczeń spełniać swoje wszelkie fantazje i smakować życia. Tylko, że życie bez niej okazało się gorzkie.
Wpatrujesz się w butelkę, co i raz łykając z niej przezroczysty płyn. Nawet alkohol nie pozwala ci zapomnieć. Nie tak to miało wyglądać.
- Grzesiek, daj spokój. Ona ma kogoś, to już raczej temat zamknięty.
Masz ochotę go uderzyć. Już nawet robisz zamach, ale w porę przychodzi opamiętanie. On jest niewinny. To ty byłeś głupcem. Dociera do ciebie jakim byłeś idiotą. Ale to już temat zamknięty. Powinieneś był liczyć się z tym, że może ona nie zechce zaczekać na ciebie. Że może poszukać szczęścia w ramionach innego.
Łapiesz za butelkę, przykładasz do ust i przechylasz. Płyn spływa ci po brodzie, skapuje na koszule, a ty łapczywie pijesz dalej. Jakby to było lekarstwem na wszystko.
Nie jest. Straciłeś swoją szansę.
Otumaniony padasz twarzą na drewniany stolik, a szklana butelka upada na podłogę i rozpada się na tysiące malutkich kawałków. Tak jak rozpadło się twoje życie.

Ale miłość
Kiedy jedno spada w dół
Drugie ciągnie je ku górze

Wróciła. By cię uratować.
Uratowała.

***
Taka króciutka, ale z nadzieją, że wrócę tu w następnym miesiącu. Jak się uda to może z Heńkiem... Zobaczymy.
W ostatniej chwili dodałam szczęśliwe zakończenie, a to za sprawą chłopaków, którzy przyprawili mnie o zawał, ale najważniejsze jest zwycięstwo.


(Fragment piosenki to oczywiście happysad "Zanim pójdę")